piątek, 4 grudnia 2009

Rozdział VII






















Stała nade mną i patrzyła mi się prosto w oczy. Miała strasznie bladą cerę, prawie jak kartka papieru, zdawało się jakby miała zaraz potargać się na wietrze. Gdy się na nią patrzyło wydawało się jakby nie płynęła w niej ani jedna kropla krwi. Lecz w połączeniu z jej pięknymi błękitnymi oczami, zamglonymi, nieobecnymi jakby wędrowała w swoim umyśle gdzieś po nie znanych łąkach, a rzeczywistość ja mało obchodziła. Wpatrując się w nie dłużej, zatapia się w nich i ogarnia nas wszechobecny spokój, ani iskry zaniepokojenia czy niepewności.
   - Ki-ki-ki-kim je-jesteś? - wyjąkałam wreszcie, zaskoczona jej obecnością. Przecież nikogo tu nie było lecz odkąd tu się zjawiła (wręcz znikąd, no bo skąd?) coś się zmieniło. Wiatr zaczął łagodnie muskać mnie po twarzy, owady pojawiły się, pszczoły przyleciały do kwiatów, a pająki tworzyły swe przepiękne pajęczyn,y by zaraz złapać w nie niewinne muchy. Poczułam, że ta pozornie niewinna dziewczynka jest kimś niezwykłym, kims kto może mi pomóc.
- Jestem Amanda - gdy mi to powiedziała do moich uszu doszedł niewinny głos, który koił moją dusze i nerwy.
- Skąd tu się wzięłaś? - to pytanie nie dawało mi spokoju. Moje jęki znikły, sama się uspokoiłam, a nieufność i strach gdzieś przepadły bez śladu jakby ich w ogóle nigdy nie było.
- Nie ważne skąd się tu wzięłam ale dokąd pójdziemy... - zostawiając otwarte zdanie jakby miała zaraz coś dopowiedzieć lecz nic nie mówiąc, zostawiła mi w podświadomości nutkę tajemnicy.
Nie dając mi czasu na wypowiedzenia ani jednego słowa, poszła przez łąkę oddalając się od rzeki, a ja bojąc się iż utracę jedyną przyjazną mi duszę poszłam za nią. Nie czułam się aniołem stróżem tej dziewczynki mimo iż byłam starsza i bardziej doświadczona. Raczej czułam, że to ta dziewczynka jest moim opiekunem.
Szłyśmy z 2 mile, aż przed nami zaczęła pojawiać się ogromna dolina, a w niej miasto. Z daleka było widać wielkiego dęba na przodzie doliny. Powoli zaczęło do mnie wracać, że Josh  naprawdę nie żyje i to wszystko wydarzyło się naprawdę.
 Gdy weszłyśmy do doliny Amanda poprowadziła mnie do dęba i kazała zostać. Ja jak pod jakimś zaklęciem zostałam tu, choć nie miałam najmniejszej ochoty tu zostawać. Nie tylko ze względu na to co się tu stało ale też nie chciałam się rozstawać z tą cudną istotą, która oczarowała mnie swą osobą.
Amanda odchodziła powoli w stronę łąki, stanęła na chwilę i odwróciła się w moją stronę.
- Wiesz gdzie mnie znaleźć. - powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. Stala tak jeszcze przez krótką chwilę, po czym poszła dalej, znikając w bezkresie łąki, wydawałoby się, że rozpłynęła się wraz z podmuchem wiatru.


-----------------------------------
Przepraszam za takie opóźnienie z rozdziałem ale leń mnie dopadł i długo nie chciał puścić.
Potem poszłam po rozum do głowy i długo nie wracałam bo go nigdzie nie było.
A po za tym nie miałam ochoty. I w ogóle ktoś to czyta?!
Chyba tylko krasnoludki i moje naleśniki.
I jeszcze śmieszne słowo na dziś: tłuszcz.
                                                                     KaśQ. :3

sobota, 31 października 2009

Rozdział VI






















- AAAACH! - wydarłam się jak opętana, obudzona nagle jak po jakimś koszmarze, tyle że mi się nic nie śniło.
- Ugh. - Brakło mi tchu, wzięłam kilka głębokich wdechów, aż po paru minutach oddech mi się uspokoił.
Nie byłam pewna czy nadal śnię i to co mgliści pamiętam było snem czy nie. Otworzyłam oczy lecz od razu zamknęłam je z powrotem.
- Razi - syknęłam. Tym razem odchylałam powieki powoli.
- Ałł - jęknęłam znowu, bo choćbym nie wiadomo jak powoli otwierała oczy i tak strasznie mnie raziło.
Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do światła. Rozejrzałam się wokół.
-Hmm. - Ale gdzie ja jestem, zaczęłam myśleć. Popatrzyłam przed siebie lecz znów coś piekielnie mnie raziło. Przecież patrzyłam w dół, to jak to możliwe, że... - urwałam myśli, bo zaczęłam podziwiać widok, najpiękniejszy jaki do tej pory widziałam. Słońce odbijało się od tafli wody, że prawię oślepłam lecz teraz gdy mój wzrok się przyzwyczaił ujrzałam iskierkową kolonie, która jakby bawiła się na rzece. Promienie słoneczne odbijające się od wody tworzyły przepiękny widok małych tańczących iskierek, jakby gwiazdeczek, które zleciały z nocnego nieba na ziemie by pokazać mi swoją całą okazałą piękność. Tańczyły tak figlarnie, tak zabawnie, aż wywołały uśmiech na mojej twarzy.
Gdy przestałam zachwycać się nad tą dziwną, iskierkową dyskoteką na wodzie zaczęłam w końcu rozglądać się wokół siebie.
 Byłam na środku wielkiej polany, na której nie było ani śladu dęba, czy trupów albo kropli krwi. Po prostu łąka, jedna wielka polana, rzeka a za nią znów polana. Nic nie było widać na horyzoncie jakby ta łąka była wielkim bezkresem, ona tworzyła wręcz drugi kosmos, choć kto wie gdzie jesteśmy, teraz to chyba wszystko jest możliwe, no pewnie oprócz z martwych wstanie. Lecz mimo tej ponurej myśli i tak żywiłam głęboką nadzieje, że to co pamiętam nie wydarzyło się na prawdę.
 Wstałam, jeszcze raz się rozglądnęłam. Nic tu nie było oprócz kwiatów, trawy, ziemi i wody, nic, żadnego żywego ducha, nawet małej muszki czy komara denerwującego swoim bzykaniem. Brakowało tu tego "czegoś", tej magii. Nie czuć tu było życia, nic zupełnie nic.
 Nie wiedziałam co zrobić, nie będę przecież biegła nie wiadomo gdzie, bo tu nic nie ma. Może popłynę rzeką kawałek? W końcu wygląda na płytką, przynajmniej przy brzegu.
 Tak więc mając zamiar popłynąć z prądem rzeki odwróciłam  się z powrotem w jej stronę.
- AAAA! - przewróciłam się, a przede mną stała mała rudowłosa dziewczynka.


----------------------------------------
Wymęczyłam się z tym rozdziałem, strasznie.
Uhhh.
KaśQ.

środa, 30 września 2009

Rozdział V






















Uhh. Nie wiem ile czasu opłynęło, nic nie wiem oprócz tego że strasznie boli mnie głowa. Nigdy więcej nie będę mdlała na stojąco.
Aaach - nagle, bez uprzedzenia,  przybyło do mnie tysiące myśli, przypomniałam sobie co się stało.
Josh nie żyje. Klara go powiesiła. Byłam tego pewna.
Powiesiła go.
Jedną chwilą zalała mnie ogromna fala smutku. Nie to nie była fala, to było tsunami. Wszystkie pytania nagle do mnie przyleciały. Każda myśl.
Co ja tu do cholery robię?! Ja tu nie pasuje, mnie tu nie powinno być! Josha też tu nie powinno być! On miał żyć! Po co to wszystko? Jak to się stało? Dlaczego JA?! Dlaczego ON?!
Ledwo go znałam ale był mi jedyną i najbliższą osobą, którą znałam, którą pamiętałam i którą MIAŁAM. Bo go już nie ma.
Co teraz mam zrobić? Gdzie się udać? Do kogo się udać?
CO takiego zrobiliśmy, że zasłużyliśmy na taki los?
Nie mam odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Jest ich wiele, wiele więcej ale smutek i pustka po straceniu czegoś, co się niedawno zyskało i straciło tak nagle, pożera większość z tych cholernych pytań więc tylko nie wielka ilość ocaleje.
Czułam się taka... oszukana. Czułam że mnie nie ma, że niknę powoli w otchłani, wielkiej nicości bez uczuć i emocji, bez obecnego i wcześniej smutku. Nie ma przy mnie nikogo.
Nikt mnie nie wesprze, ani nie pocieszy.
Jestem sama. Samiuteńka.
Nie wiem co robić, nie wiem po co żyć.
Moja egzystencja nikogo nie obchodzi. Nikt o mnie nie wie. O moim istnieniu, o  mojej rozpaczy i tym że się rozpadam na tysiące, miliony malutkich kawałeczków, a każdy z nich odtwarza jego obraz, tam, na drzewie.

Ona giętka, zgrabna i szczupła, opleciona wokół jego szyi jakby mówiła "kocham cię" i przysięgała że go nigdy nie opuści.
On, nie oparty, zwisał bezwładnie oddając jej całego siebie wraz z życiem i duszą.
Połączyła ich śmierć, chodź ona jeszcze żyła.
Lina wdowa. Zabiła Josha. Wyginała si zgrabnie pod palcami Klary i odebrała resztki jego tchnienia.

----------------------------------
To tak:
Notka smutaśna bo jak pisałam miałam doła i słuchałam Eminema - Beatiful.
Ten rozdział jest dla De, żeby i ona miała swój ^^
Mam nadzieje że bonusik się spodobał i że zorientowaliście się że "Ona" to lina xD
No, to tyle. :D
KaśQ.

wtorek, 29 września 2009

Rozdział IV


















Po paru chwilach, z napływem odwagi, wyglądnęłam na zewnątrz. Nikogo tam nie było, tylko nieduża plama krwi. Obawiam się najgorszego... Wywlokłam się powoli i niezdarnie z siana, stanęłam chwiejnie na podłodze i się otrzepałam. Po uspokojeniu i oczyszczeniu się jako tako, pozbierałam myśli i postanowiłam iść śladem krwi i wyryta ziemią pod ciężarem ciała mojego byłego towarzysza. Grunt został ładnie wyrzeźbiony, gdybym nie wiedziała co się stało w tym miejscu i jak powstało, uznałabym to za arcydzieło sztuki. Czerwień krwi idealnie współgrała z ciemno-brązowym kolorem ziemi.
Po jakiejś niecałej mili doszłam do końca tego "śladu zbrodni" lecz nigdzie nie było widać żeby ciągnięto go gdzieś dalej. Hmm... może się ocknął i uciekł? A może go wzięła na ręce i poniosła? No, ale to czemu nie zrobiła tego od razu... Czemu nie poniosła ciała tuż... brr... dziwnie się mów o nim "ciało". Jakby już nie żył. A pewnie jest tylko nieprzytomny. Spojrzałam w górę, zauważyłam dopiero teraz że jestem przy ogromnym, masywnym dębie, z wielką, rozłożystą koroną. Było piękne, miało soczysto zielone liście, głęboko brązową, chropowatą korę. Wydawało się być bez żadnej skazy. Oprócz... To co zobaczyłam mnie przerosło. W górze, jejku, powieszono, o Boże, Josha!
Zakręciło mi się w głowie.
Zemdlałam.


--------------------------------------
Przepraszam za tak krótką notkę ale tu trzeba było ją przerwać. xD
Rozkręcam się i mam nadzieje że nadążycie. ;D
Ten rozdział jest dla Aśś. Bo się doczekać nie mogła ;**
KaśQ.


Rozdział III


















Skąd... - nie dał mi skończyć, wstał, podniósł mnie z ziemi, pociągając za rękę i cały czas jej nie puszczając wybiegł z jaskinio-domu, jakby ta cała Klara była czarną wdową czy tarantulą, która miała właśnie go zjeść. hmm... mniam, mniam, mniam, zjadła bym coś... Odrywając mnie od moich głodnych myśli, kazał mi się schować w jakiejś stajni czy co to tam było. Zaczęłam powstrzymywać lecące potokiem myśli i skojarzenia dotyczące pary osób, chowającej się w stodole ale jakby tego byłoby jeszcze mało naraził moją psychikę na jeszcze większe zboczenie bo wepchnął mnie do stogu siana i sam usadowiła się obok i przykrył nas od góry drugą kupką siana. Trudno mi było pomyśleć, że to wszystko było po to by się ukryć przed tak zwaną Klarą, a nie do jakiś niecnych zamiarów.
- Ej, o co ci ... - miałam już mu wyrzucić coś na temat chowania w sianie ale znów mi przerwał.
- Cicho! - uciszył mnie ręką i zaczął się przysłuchiwać nie wiadomo czemu.
Po jakiś paru minutach, nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki, głębokie stąpnięcia obcasów o mocno uklepaną ziemię. Kroki ustały na chwile (pewnie kroki naszej milusińskiej Klary, szukającej nas), chyba się czemuś przyglądała i znów ruszyła dalej. A w powietrzu zawisły głuche oddalające się stąpnięcia.
- Poszła... - odparł z ulgą mój towarzysz trzymając cały czas rękę na moich ustach, chcą zatamować potok słów, pytań i krzyków mających wylecieć z pomiędzy moich warg, tuż po uwolnieniu ich.
Siedź jeszcze cicho, bo może nas usłyszeć. - powiedział cichutko, widać było że się boi.
Po paru minutach, które trwały całą wieczność, nareszcie uwolnił moją twarz w uścisku jego dłoni. Ku zdziwieniu i mojemu, i jego, nie odezwałam się ani słowem, nie żeby zatchnęło mi w gardle, ani że przestałam myśleć czy dostałam ataku sklerozy, nic z tych rzeczy. Po prostu nic, pustka. Nie mówiłam, nie pytałam bo już nie odczuwałam potrzeby znania każdego faktu. Może mózg mi się przegrzał bo tych pytań było za dużo, nie wiem, po prostu tak jest i już.
- O nic nie zapytasz? - nadal lekko zdumiony, patrzył na mnie pytająco.
- Nie, w każdym razie nie teraz. - odparłam.
- Aha - bąkną i zrobił dziwną minę, dla mnie niezrozumiałą i zaczął wychodzić ze stogu.Czekałam, aż on wyjdzie żebym i ja się mogła wydostać, ale powstrzymał mnie jego krzyk. Odrętwiałam ze strachu, jak tylko usłyszałam pierwsze dźwięki tej okropnej melodii wydobywającej się z jego gardła.Nie miałam odwagi odezwać się, zapytać co się stało. Usłyszałam tylko potem te same kroki co poprzednio i szuranie wleczonego ciała po ziemi...

--------------------------------
Hah, no i jest 3 rozdział :DD
Z dedytką dla Bell ^^ bo mnie wsparła jak trzeba było.
KaśQ.

Rozdział II






















Uciekaliśmy przez zieloną gęstwinę lasu, nikt nas jednak nie gonił, więc ucieczka wydawała się być zupełnie irracjonalna. Jakiś czas później przestaliśmy biec. Kobieta zaprowadziła nas do domu w jaskini, kazała nam zaczekać, a sama wyszła, niknąc w mgle. Usiedliśmy i teraz miałam czas zastanowić się, czemu uciekaliśmy przed nikim, czemu biegliśmy przez średniowieczną wioskę, gdzie ludzie pchają wozy, wieśniacy biegają za sobą z kosami na bosaka, domy mają dachy ze słomy lub w ogóle są lepiankami z gliny. Nagle przypomniałam sobie, jak przez chwilę patrzyłam z okna wieżowca i powróciłam do czytania gazety. W niej czytałam o Amber Rosemary... czytałam o sobie.
- Już wiem, jak się nazywam - wyznałam cicho mojemu towarzyszowi, ufałam mu. - Amber Rosemary. Mieszkałam w cywilizowanym mieście, to, co mijaliśmy, wcale tego nie przypominało. - podniosłam głos. -  - To coś jak średniowiecze! Co my tu robimy?! Skąd się tu wzięliśmy?! - straciłam panowanie nad sobą i zaczęłam piszczeć jak najęta.
- Nie wiem co się dzieje, więc daj mi spokój. - zdenerwował się chłopak. Miał okropne wahania nastrojów.
Ale z niego gbur.
- Czemu jesteś taki?! - wygarnęłam mu ostrzegawczo machając mu przed nosem palcem.
- Mam ku temu powody. - burknął, odwracając głowę.
- Niby jakie? Oświeć mnie proszę, o panie. - już cała dygotałam, jednak miałam jeszcze siłę na ironię.
- Bo ja tą kobietę skądś znam, nie wiem skąd, ale mam co do niej bardzo złe przeczucia. Jej zamiary nie muszą być dobre. Już ją kiedyś spotkałem, nie wydaje mi się, aby była ona miłą osóbką. - wyszeptał.
A ja myślałam, że intuicja to atut kobiet. Ale tą uwagę zostawiłam dla siebie.
Za jakiś czas wróciła podejrzana kobieta - wybawicielka, zdjęła kaptur i naszym oczom ukazała się przepiękna dama o twarzy anioła. Kości policzkowe podkreślały jej leciutko zaróżowione policzki, na ramiona opadały złote, faliste kosmyki włosów, patrzyły na nas, jak zaczarowane duże, brązowe oczy obwiedzione czarnym węgielkiem. Wszystko wraz z jej strojem i śniadą cerą doskonale ze sobą współgrało. Mogłoby to uśpić czujność każdego. Coś mnie tknęło, zaczęłam przyglądać się mojemu towarzyszowi. Miał czarne włosy, niebieskie kocie oczy, cerę bez żadnej skazy. Był raczej wyższy ode mnie lecz nie mogłam się dokładnie upewnić, gdy siedzieliśmy. Mój egoizm i pycha odezwały się i miałam ochotę już zapytać o lusterko, by się w nim przeglądnąć, lecz powstrzymałam się. Zrozumiałam bowiem w ostatniej chwili, jaka to głupota w takiej dziwnej i krępującej sytuacji. W tym czasie, gdy dumałam nad urodą kolegi i własną pychą, kobieta usiadła przy nas i zaczęła się nad czymś poważnie zastanawiać.
-To ona, to Klara! - szepnął chłopak ze strachem w oczach.


--------------------------------
Z dedytką dla Jagi, bo ma nerwy do moich błędów ;PP
^^
KaśQ.

Rozdział I






















- Ale na pewno jest piątek? - upewniłam się.
- Nie wiem, mam w głowie tyle, co Ty - odpowiedział mój nieznajomy towarzysz z zauważalną ignorancją w głosie.
W moim umyśle panowała wszechobecna pustka. Cały czas te same pytania: Skąd tu się wzięłam? Jak mam na imię? Ile mam lat? Która godzina? Co to za facet? Czy on jest w moim guście? Cóż, chyba tak.
Ocknęłam się z zadumy i zauważyłam że cały czas się na niego patrzę.
-Mam coś na twarzy? - spytał, wyraźnie rozbawiony. Pewnie zrobiłam jakąś głupią minę.
-Nie, tylko się zastanawiam...
Dopiero teraz rozejrzałam się wokół siebie. Byłam w jakimś pomieszczeniu z drewnianymi, odrapanymi ścianami koloru spłowiałego brązu. Byłam ubrana całkowicie na czarno - spodnie, trampki i t-shirt z napisem, którego nie umiałam przeczytać. Jeszcze raz podniosłam głowę i spojrzałam na ściany. Nie zauważyłam żadnych drzwi, co wydało mi się podejrzane, jedyne okno w pokoju było zabite deskami od zewnętrznej strony. Wychodziło na to, że ani ja, ani mój milczący towarzysz, nie zabiliśmy go. Przez szpary w deskach wlatywały smugi bladego światła, a w miejscach gdzie prześwitywały promienie, ukazywały się pyłki kurzu, które pod byle podmuchem obracały się, jak w jakimś nienaturalnie zsynchronizowanym tańcu.
-Och. - wyrwało mi się z zachwytu nad tym tanecznym spektaklem, przerwałam długą ciszę.
-Co? - wystraszył się tajemniczy chłopak. Zauważyłam zdenerwowanie w jego oczach.
- Gdzie ja jestem? Jak się nazywam? - zagadnęłam nieco naiwnie.
- Też się nad tym zastanawiam - odpowiedział z zamyśleniem, jednak kąciki jego ust drgnęły nieco.
- To czemu się tak denerwujesz? - ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Bo nie wiem co się działo ze mną, i co się będzie działo teraz... potem - opuścił głowę jakby się wstydził - ...i jak będzie też z Tobą... - zdziwiłam się, że martwił się o mnie, wydawał się mieć usposobienie egoisty.
Nie mogłam zobaczyć dokładnie jego twarzy, ponieważ było za ciemno, ale chyba miał rude, przydługie włosy. Też był ubrany na czarno.
- Czemu stąd nie wyjdziemy? - wyrwało mi się.
- Bo nie możemy. - zdenerwował się.
- Ale dlaczego?
- Nie zauważyłaś, że mamy kajdany na rękach i nogach?!
Dopiero teraz spojrzałam w dół. Nie miałam czucia w kończynach, wpadłam na pomysł:
- Uderz mnie.
Chłopak zrobił to bez zastanowienia. On mógł się ruszać, a ja nie poczułam skutku jego kopniaka.
- Po co to? - spytał rozbawiony.
On jednak był egoistą.
- Bo nie mam czucia. - rzuciłam mu, zbita z pantałyku. Na te słowa nachylił się nad moja dłonią i... najzwyczajniej w świecie ją ugryzł.
- Ała! - wrzasnęłam z bólu.
- Już - uśmiechnął się, ukazując moją krew na swoich białych zębach. Pokazał mi swoją dłoń, na której ujrzałam taki sam ślad jaki był i na mojej.
- Eee, dzięki - pozwiedzałam zażenowana.
Rana krwawiła, jak po odrętwieniu, zaczęłam czuć mrowienie w kończynach, teraz zrozumiałam po co to było, w tej samej chwili uniosła się klapa w podłodze, której wcześniej nie zauważyłam. Do pokoju weszła młoda kobieta, oślepiając nas światłem lampy naftowej. Jej ubiór przypominał raczej średniowiecze: kremowa suknia z gorsetem, białe rękawiczki. pantofelki oraz złota peleryna z kapturem, który zakrywał jej oczy - coś takiego widuje się raczej na obrazach w muzeum, przedstawiających wielkie damy i królowe.
- Domyśliłam się, że tu was schował, musimy uciekać - rzuciła.
- Ale... - nim zdążyłam dokończyć podeszła do nas, wyciągnęła lampę nad kajdany i zaczęła je rozpinać jakimś kluczem. Zauważyłam, że okucia były bardzo stare.
- Potem wam wszystko wytłumaczę. Nie czas na to.

----------------------
No to się rozkręcam! :DD
KaśQ. (Satyra)